Mimo, że mamy węgiel najbardziej obciążony różnymi podatkami i opłatami oraz daninami cywilno – prawnymi plus dodatkowe opłaty za emisję CO2, której wartość osiągnęła poziom 62 euro za tonę, to jednak węgiel, i tak jako największe i podstawowe źródło naszej energii, daje dziś możliwość Polsce eksportować najwięcej prądu od lat i to po cenach bardzo konkurencyjnych. Powstaje przy tym retoryczne pytanie, czy idąc w OZE, a nawet energetykę bez emisyjną jądrową, to będziemy mieli energię tańszą? Oto fakty.
Wrogowie górnictwa i energetyki opartej na węglu, wciąż wmawiają Polskiemu społeczeństwu, że emisja tony CO2, już kosztuje 62 euro za tonę, i dlatego nasze rachunki za prąd rosną i będą rosnąć, bo za wolno odchodzimy od węgla. Przyjrzyjmy się zatem, jaką to cenę prądu mają ci, których stawia się nam za wzór, bo wówczas być może i wrogowie górnictwa i naszej konwencjonalnej energetyce przestaną wreszcie wciskać kity, jaka to zła i droga jest nasza energetyka oparta na węglu.
Po pierwsze – według portalu internetowego „Wysokie Napięcie” nasze saldo handlowe w sierpniu br. sprzedaży energii energetycznej wyglądało tak, jak ukazuje to poniższa wymowna grafika. Wynika z niej, że w sierpniu 2021 r. – pierwszy raz od 2017 roku – Polska sprzedała za granicę więcej energii elektrycznej niż sprowadziła. A to pomimo najwyższych w historii cen na naszym rynku. Powód? Na Zachodzie jest dziś jeszcze drożej. Skąd tak ostre wzrosty cen energii w całej Europie, z czego biorą się różnice w stawkach miedzy Polską i resztą UE oraz jakie będą tego skutki?
Okazuje się bowiem, że zgodnie z tym, co podaje portal „Wysokie Napięcie” w sierpniu 2021 roku polskie firmy energetyczne sprzedały za granicę o 176 GWh energii elektrycznej więcej niż kupiły. Ostatni raz z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w lutym 2017 roku. I tak: Najwięcej prądu per saldo sprzedaliśmy Słowakom (363 GWh) i Niemcom (141 GWh). Sprowadzając jednocześnie 220 GWh netto ze Szwecji i 108 GWh z Ukrainy. Niewielki import z Czech został w całości pokryty eksportem na Litwę (po 23 GWh netto).
Po drugie – eksport naszej energii powoduje znaczące zwiększenie zapotrzebowania na węgiel z polskich kopalń. Znawcy tematu, którzy od lata śledzą handel energią elektryczną, przyznają otwarcie, iż sierpniowe dodatnie saldo handlu energię elektryczną nie jest duże, gdyż swego czasu, 15 lat temu potrafiliśmy eksportować po 1,3 TWh netto miesięcznie. Mimo to stwierdzają, że eksport naszej energii zdecydowanie poprawia sytuację krajowych firm energetycznych i bilans handlowy (sprzedaliśmy energię za ok. 50 mln zł, podczas gdy w sierpniu 2020 roku importowaliśmy za ok. 250 mln zł).
Oczywiście wszystkie te pozytywne informacje spłyca się do twierdzenia, że taka sytuacja podtrzymuje przy życiu krajowe górnictwo. Choć należałoby uczciwie powiedzieć, że właśnie dzięki Polskiemu górnictwu i produkcji z niego energii elektrycznym mamy dodatnie saldo w handlu energią, na którym po prostu zarabiamy. Zwiększona produkcja w większości pokrywana jest przez elektrownie opalane węglem kamiennym. Te mogą dzięki temu odebrać węgiel, który zakontraktowały, a nie odebrały od ubiegłego roku. Zwały węgla w całym kraju spadają, a kopalnie mają przestrzeń do zwiększenia produkcji. Zmiana sytuacji na rynku energii ułatwiła m.in. PGE, a więc największemu nabywcy węgla z polskich kopalń, podpisanie porozumienia z PGG (największym wydobywcą) regulującego odbiory zalegającego węgla i – według informacji WysokieNapiecie.pl – nową, wyższą, cenę.
Po trzecie – mamy nowy trend, z którym wrogowie górnictwa nie mogą się pogodzić, gdyż o ile w lipcu br. saldo handlowe było bliskie zera, to sierpień dał wyraźny początek korekty trendu, z jakim mieliśmy w poprzednich latach do czynienia, czyli spadającego eksportu i rosnącego importu energii od sąsiadów. Ta korekta, wzrostowa eksportu naszej energii i spadku importu będzie się z pewnością utrzymać przynajmniej przez kilka miesięcy, jak nie lat. Oto dlaczego tak będzie?
Kierunek handlowych przepływów energii zależy od cen na giełdach energii w danej godzinie. Energia płynie z rynków z niższą ceną na rynki droższe. Oczywiście całość w takim zakresie, w jakim możliwa jest realizacja tych transakcji połączeniami międzynarodowymi (nie zawsze z resztą bezpośrednimi, bo czasami prąd płynie tranzytem przez inne państwa). Tu zaczyna się najlepsze, o czym już była mowa na początku. Okazuje się, że od kilku tygodni Polska ma przez większość godzin doby tańsza energię od naszych sąsiadów. Tak, tak, tak. Tańszą. I jest to energia z węgla gwoli ścisłości, które według wielu jest niekonkurencyjna, ale nic bardziej mylnego. Ponieważ życie pokazuje, że cena spot energii elektrycznej sprzedawana za pośrednictwem giełdy Nordpool na 8 września w Polsce kosztowała niespełna 96 euro za 1 MWh, podczas gdy w Niemczech, Szwecji i na Litwie kosztuje od 120 do 127 euro. Równie drogo jest z resztą w większości Europy, także w południowej Norwegii, krajach Beneluksu, Francji czy Czechach i Słowacji. Czy to możliwe, ażeby średnie miesięczne ceny energii elektrycznej na rynkach giełdowych w Europie były w stosunku do naszych cen krajowych znacznie wyższe? Wielu z pewnością z niedowierzaniem przeciera oczy, ale tak to było i będzie. Na tej podstawie można dojść do wniosku, że i u nas, gdy odejdziemy od węgla całkowicie, to też takie ceny (jak nie wyższe) będą obowiązywać. Nawet wówczas, gdy będzie na atomie.
Po czwarte – to akurat jest najsmutniejsze, bowiem prawda jest taka, że permanentna likwidacji Polskiego górnictwa i energetyki opartej na węglu, którą każe się przyśpieszać spowodowała i powodować będzie, iż nasze zdolności eksportu energii są zbyt małe, abyśmy byli w stanie sprzedać sąsiadom taką ilość energii, jaką chcieliby od nas kupić, co dopiero zrównałoby nasze ceny z sąsiednimi. W podobnej sytuacji jest też północna Skandynawia i Finlandia, gdzie energii z elektrowni wodnych i atomowych jest pod dostatkiem, ale zdolności jej eksportu na południe Europy są relatywnie małe. Z pewnością wielu zapyta, ale jak to się stało, że Polska, z najdroższego rynku hurtowego energii elektrycznej w Unii Europejskiej, stała się jednym z najtańszych? I to kiedy mamy najwyższe w historii ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla, dochodzący do 62 euro za tonę CO2?
Oto odpowiedź, dlaczego ceny prądu tak wzrosły.
O skokowym wzroście hurtowych cen prądu w Europie (i wielu innych krajach świata) decyduje splot kilku czynników. Poza cenami CO2, do niespotykanych od lat poziomów wyskoczyły też ceny gazu ziemnego i węgla (podobnie z resztą jak ceny akcji, surowców przemysłowych, kryptowalut, nieruchomości i wszystkiego w co da się zainwestować pieniądze). Poza czynnikami spekulacyjnymi, ceny surowców energetycznych są też oczywiście pokłosiem czynników fundamentalnych – najniższych od lat rezerw w zachodnioeuropejskich magazynach gazu oraz skokowo rosnącego zapotrzebowania na węgiel kamienny wywołanego zamknięciem wielu kopalń na świecie w czasie pandemii i szybką odbudową zapotrzebowania na to paliwo obecnie, wywołane przez rosnący popyt na energię elektryczną. Oto jak kształtowały się giełdowe ceny surowców i energii w latach 2011 – 2021.
Na wykresie widać wyraźnie, jako od roku 2020, węgiel, gaz, co2, prąd i ropa idą mocno w górę.
Oto, co się stało w Niemczech? Mówi się jednak, że ceny energii wzrastają z powodu wzrastającej ceny gazu, która według analityków astronomicznie wyszczeliła w kosmos przy kilku procentowej mniejszej produkcji energii z farm wiatrowych w Niemczech niż przed rokiem. Dlatego nasi zachodni sąsiedzi musieli odpalić nawet stare bloki węglowe, które dawno już nie były potrzebne. Do wytworzenia 1 MWh energii elektrycznej potrzebują one więcej węgla (emitujący przy tym więcej drogiego CO2) niż nowsze jednostki. Co więcej, jeżeli tego węgla nie miały wcześniej zakontraktowanego, muszą go dziś sprowadzać z Rosji czy Kolumbii po najwyższych cenach od lat (165 dol./t).
I co ciekawe, nawet gdyby miały kontrakty na węgiel, to i tak tamtejsze firmy energetyczne skalkulowałyby swoje oferty cenowe produkcji prądu po aktualnych cenach węgla na rynku − w końcu zamiast spalać go w swoich kotłach, energetycy mogliby go odsprzedać.
Ta ciekawa filozofia tradingu, jest jednak rzadziej spotykana w polskich koncernach energetycznych. Sprawia ona, że prąd na zachodnioeuropejskich rynkach dostarczany jest dziś po prawdopodobnie najwyższych cenach w historii tamtejszych giełd energii (sięgających korzeniami przełomu wieków). W szczycie zapotrzebowania energia elektryczna w Niemczech będzie na przykład dzisiejszego wieczora generowana za równowartość 750 zł/MWh, co w ostatnich tygodniach nie jest niczym nadzwyczajnym.
Na koniec najlepsze. Czyli o tym, jak tani polski węgiel w powinien obniżać cenę prądu, ale tego nie robi, i dlaczego tanie CO2 powinno być w zyskach energetyki, lecz nie jest.
Na naszym rynku niemal cały handel węglem dla elektrowni opiera się na kontraktach długoterminowych. Kiedyś stawki w nich były choć częściowo powiązane z zachodnioeuropejskimi cenami spot w portach ARA. Jednak gdy węgiel był drogi na rynkach światowych, to górnictwo sprzedawały w myśl patriotyzmu gospodarczego swój węgiel energetycy po cenach niższych. Gdy sytuacja się odmieniła, to energetyka chciała węgiel po cenach w portach ARA i BR. Sytuacja ta spowodowała konieczność zagregowania górnictwa na takie niesprawiedliwe podejście braku patriotyzmu gospodarczego i wprowadziła zasadę zrównoważenia kupowania węgiel po cenach umownych na zasadzie zawieranych kontraktów. Dziś kiedy sytuacja na Zachodzie diametralnie się odwróciła, gdyż węgiel w portach ARA podrożał trzykrotnie względem 2019 i 2020 roku, a sposób obliczania cen w kontraktach na węgiel pozostał ten sam, to w efekcie energetycy są wygranymi tych umów. Kupują obecnie węgiel po nieco ponad 240 zł/t, podczas gdy ceny spot w europejskich portach dobijają do 640 zł/t. I to po krajowych kosztach zakupu, energetycy najwyraźniej liczą ceny produkcji energii w elektrowniach opalanych węglem kamiennym.
Częściowo podobnie sytuacja wygląda w przypadku cen CO2. Przynajmniej część państwowych koncernów energetycznych kupiła uprawnienia przed skokiem cenowym. Mają więc w swoich portfelach uprawnienia kupione np. po 25-30 euro, podczas gdy rynek wycenia je dziś na ponad 60 euro. W kalkulacjach kosztów produkcji prądu energetycy uwzględniają już jednak aktualne koszty CO2. Nie ma więc tu efektu „taniego węgla” na hurtowym rynku energii elektrycznej. To ma swoje uzasadnienie – o ile kontrakty na węgiel są wieloletnie i pewnie znów energetykom uda się je przedłużyć na zbliżonych warunkach, o tyle CO2 w przyszłym roku – gdy wyczerpią obecną pulę − tak tanio już nie kupią. Na razie więc zysk zatrzymują u siebie, z którym trzeba się będzie podzielić z załogą. I choć mówić się będzie, że znowu pracownicy upominają się o udział w zyskach, i lepiej żeby tego nie robili bo w przyszłym roku będzie już konieczność kupowania uprawnień do emisji CO2 po znacznie wyższych stawkach, a wysoka marża przejdzie do historii, to dlaczego pracownicy mieliby nie mieć prawa do udziału w zysku. Gdy jest źle, to muszą zaciskać pas, ale gdy jest dobrze to mają siedzieć cicho i czekać na kolejne zaciskanie pasa. O nie Panie i Panowie, na to zgody nie będzie.
W sumie mógłby ktoś spróbować wytłumaczyć jak to się stało, że Polska ma najtańszy prąd przy najdroższych w historii cen za emisję tony CO2 oraz szybujących mocno w górę cen węgla, podczas gdy Francja ma znacznie droższy prąd od nas, który jest równie drogi w innych państwach Europy, gdzie energetyka opiera się na OZE, jak chociażby w Niemczech, czy Danii?
Mówi się, że 1 obraz to 1000 słów, oto poniższy obraz, który uzasadnia powyższe pytanie:
Źródło: https://www.nordpoolgroup.com/maps/#/nordic
Nord Pool prowadzi wiodący rynek energii elektrycznej w Europie, oferując swoim klientom zarówno rynki dnia następnego, jak i dnia bieżącego.
Sławomir Łukasiewicz